piątek, 31 maja 2013

Zamknięte serca i granaty.

 Mia: 

   Bolał mnie każdy mięsień. Oddychałam łapiąc powietrze, jak ryba wyciągnięta na brzeg. Leżałam na czarnym materacu, nie mając siły nawet na to, by napić się wody. Jestem potwornie zmęczona. To już mój trzeci trening, a jest jeszcze gorszy niż pierwszy.
    – Mia, wstawaj szybko. Nie możesz robić takich przerw -jęknęłam siadając na materacu. Sięgnęłam po wodę.
    – Ja tu zaraz umrę Konrad – Upiłam łyk wody podnosząc się do pionu. Jeszcze nigdy nie byłam tak zmęczona.
    – Zgodziłem się na prywatne lekcje, bo o to prosiłaś. Nie karz mi żałować – uniosłam brwi do góry, po czym ustawiłam się w pozycji do walki.
    – Dam radę – nie miałam wyjścia, musiałam. Musiałam wstać rano, pójść do pracy i znosić spojrzenia ludzi, obserwujących moje – i tak już pobladłe – siniaki. O Kubiaku nie wspomnę, irytuje mnie swoją fałszywą troską.
    – Jaka jest twoja historia?
    – Co? – zatrzymałam się zdyszana, łapiąc pod boki.
    – Chcę poznać twoją historię. Dlaczego tu jesteś? – spojrzał na mnie dość krytycznym wzrokiem.
    – Okej. Od czego zacząć? – pokazałam mu, aby nie przerywał treningu.
    – Od początku – powalił mnie na ziemię. Zadałam mu cios, tak jak mnie uczył i teraz to ja trzymałam go uwięzionego, pod moim ciałem.
    – Niecałe dwa tygodnie temu, zostałam zgwałcona i pobita – nie wyglądał na zdziwionego. Założę się, że tylko takie kobiety przychodzą na jego treningi.
    – Uciekłaś mu? – pokręciłam głową. – Nie chciał, przepraszam za to, że to powiem, ale… Nie chciał cię zabić?
    – Nie zdążył. Wystraszył się radiowozu i uciekł – on uciekł, a ja go znajdę.


    – Potrzebuję broni – stwierdziłam stanowczo, kiedy już zakończyliśmy trening.
    – Po co ci ona? – żeby go zabić. Żeby zrobić z nim to, czego on nie zrobił ze mną.
    – Chcę się czuć bezpiecznie, Konradzie – zaśmiał się delikatnie, zamykając salę treningową.
    -Chcesz się bronić, czy atakować? – uniosłam głowę, zastanawiając się nad pytaniem.
    – Chcę znów uwierzyć w sprawiedliwość.
    – Umiesz strzelać? – zaprzeczyłam, kręcąc głową.
    – Więc jutro spotykamy się na strzelnicy w Rybniku – uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością.
    – Dlaczego chcesz mi pomóc? – nie powinnam o to pytać. Skoro się zgodził, powinnam być mu wdzięczna.
     - Chcę znów uwierzyć w sprawiedliwość.
Stanęłam przed wyjściem, czekając na niego. Chciałam zadać pytanie, powiedzieć cokolwiek, aby tylko przerwać tę ciszę. Śnieg padał jak oszalały, tak jakby chciał nadrobić dni, w których go nie było.
     – Mia? – Miałam już zabrać głos, gdy usłyszałam, jak ktoś wypowiada moje imię. Nie musiałam patrzeć na tę osobę, aby rozpoznać w niej Łasko. Konrad zaśmiał się pod nosem. Ale on zawsze się śmieje, gdy ktoś wypowiada moje imię. Pożegnał się też szybko, mówiąc, że odprowadzi mnie mój „kolega”, stwierdzając przy tym, że zaoszczędzi na paliwie. Facet.
     – Cześć Michał, co tu robisz? – rzuciłam jakimś pytaniem, aby uniknąć pytań z jego strony. Na dodatek, serce biło mi jak oszalałe. Nie ufałam Michałowi. Ba! Ja nawet nie ufałam samej sobie, będąc w towarzystwie jakiegokolwiek mężczyzny.
     – Wracam do domu. A Ty co tu robisz? – Wskazał głową na budynek, uśmiechając się. Przyglądał się również mojej twarzy. Cieszę się, że już niedługo te siniaki znikną.
     – Mój kolega tu pracuje. Odwiedzam go – tak, a ta torba na moim ramieniu to tylko twoje wyobrażenia, Michale. Widziałam jak spogląda na nią wymownie, ale nic się nie odzywa. Gdy zaproponował, że mnie odprowadzi mój protest przerwali mężczyźni, wyłaniający się zza zakrętu. Jeśli mam już wybierać wolę iść z Michałem, aniżeli sama. Ruszyliśmy w stronę mojego mieszkania, wymieniając się krótkimi zdaniami.
       – Ten upadek ze schodów musiał być bolesny – pokiwałam głową, po raz kolejny przypominając sobie chwile z mojego „upadku”.
        - Zbyt bolesny.
        – Michał jest wściekły na siebie, że puścił cię samą do domu – serce zabiło mi jak oszalałe. On nie ma prawa być zły. On ma myśleć, że to nic takiego. Wypadki chodzą po ludziach. Wyperswadowałam mu z głowy wizję gwałtu.
        – Mówił coś? – mój drżący głos zwrócił jego uwagę, ale widząc parę wydobywającą się z moich ust, pewnie myślał, że to z zimna.
        -Po prostu gdybyś nie szła sama, nie upadłabyś - gdyby człowiek wiedział kiedy umrze, żyłby ostrożniej.
        –  To nie jego wina. Nie może się obwiniać – spojrzałam na Łasko, uchylając lekko kaptur.
        – Monika wciąż mu to powtarza. A właściwie na niego krzyczy, a on na nią. I tak w kółko – zatrzymałam się gwałtownie. Uśmiechnęłam się, choć wcale nie powinnam.
        – Nie powinni się kłócić, nie o mnie.
         – A jednak się kłócą. I idą w naszą stronę – przeniosłam wzrok na Michała, po czym spojrzałam na ludzi idących z naprzeciwka. Ona, On i i wózek, a w nim dziecko. Zatrzymali się obok nas, witając się przy tym z nami. Monika spojrzała na mnie wrogo. Żeby nie powiedzieć niczego niestosownego, ruszyłam przed siebie. Nie miałam ochoty na nich patrzeć. Kubiak nie zaszczycił mnie nawet najkrótszym spojrzeniem. Wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów, po czym odpaliłam jednego. Michał dogonił mnie, mówiąc coś pod nosem.
          - Co to za dziecko? – przerwałam mu. Intrygowało mnie to, od chwili gdy zobaczyłam je na rękach Moniki, tamtego dnia.
          - Syn ich sąsiadki. Opiekują się nim, gdy Sara ma coś do załatwienia. Sąsiedzka przysługa – Pokiwałam głową. W sumie spodziewałam się takiej odpowiedzi. - Nie pal. To niezdrowe.
Zaśmiałam się. wyrzucając papierosa. Od mojego rozstania z Michałem, mija dziś siedem miesięcy. Siedem długich miesięcy. 194 dni. 4656 godzin. 979600 minut. 16761600 sekund. Tyle chwil, tyle myśli, tyle krzyków, szeptów, jęków. A ja wciąż go kocham.

Wiktoria:

    Stałam w oknie wypatrując Mii. Znów gdzieś wyszła, nie mówiąc mi gdzie i kiedy wróci. Denerwowałam się na nią za to, lecz nic sobie z tego nie robiła. Patrząc na jej zachowanie, mam wrażenie, że ktoś ją zabrał, podmienił i nie chce oddać. W końcu zobaczyłam ją jak idzie w towarzystwie Michała Łasko. Trochę to zadziwiające, lecz w końcu razem pracują. Ruszyłam do kuchni by zalać kubek wodą, wdychając aromat malinowej herbaty. Z górnej półki wyjęłam ampułkę tabletek antydepresyjnych, wypisanych przez „moją panią psycholog”. Zagryzłam wargi, na których osiadł owocowy smak gorącej cieczy. Oparłam się plecami o ścianę naprzeciw drzwi, czekając na Mię. Nie mam ochoty po raz kolejny udawać, że między nami wszystko w porządku. Ja unikam jej, ona unika mnie. Zachowujemy się nieodpowiedzialnie, pozwalając na odseparowanie się nawzajem.

Uważasz się za odpowiedzialną osobę?

Tak. Nigdy nie zrobiłam niczego niezgodnego z własnym sumieniem.

To sprawia, że jesteś odpowiedzialna? 


Nie. To sprawia, że jestem uczciwa z samą sobą. Odpowiedzialność przyszła do mnie z czasem. Jako dziecko byłam rozbrykana. Opiekunki z domu dziecka nie mogły zapanować nade mną i Mią. Teraz… teraz nie robię nic co mogłoby mi zaszkodzić. A jeżeli już to zrobię, to z pokorą przyjmuję za to karę.


Myślisz, że taką karą jest utrata Sebastiana?


Gdybym wtedy nie weszła na stolik, nie spadłabym z niego. Sebek nadal byłby ze mną, we mnie. Więc tak, uważam to za karę. Zbyt bolesną.

     – Gdzieś ty była? – zaatakowałam od razu, nie czekając aż się rozbierze. Spojrzała na mnie zza kurtyny grubych rzęs, a na jej usta wkradł się delikatny uśmiech. I po raz pierwszy nie byłam w stanie rozczytać co się za nim kryło.
    – Trenowałam – na początku myśląc, że się przesłyszałam poprosiłam ją aby powtórzyła. Lecz gdy znów usłyszałam tą samą odpowiedź, pokręciłam głową, nie wiedząc o co chodzi.
    – Co robiłaś?
    – Chodzę na samoobronę. Wiesz to uspokaja. Jak było na sesji? – pochwyciła mój kubek, po czym upiła łyk. Widziałam jak jej oczy rozbłysły znajomym blaskiem, a kurtyna rzęs opadła na mleczną skórę policzka. Złapałam kubek, który mi podała, dotykając jej zimnych palców.
     – Po co ci to? – wpatrywałam się w nią. Oczekiwałam odpowiedzi na pytanie, choć i tak wiedziałam, że odpowie krótko. Żebym tylko dała jaj spokój.
    - Kiedyś może mi się przydać. To jak było na sesji? – westchnęłam przeciągle, po czym przewróciłam teatralnie oczami. Muszę poczekać na stosowny moment, teraz nic z niej nie wyciągnę.
    - Całkiem dobrze. Agnieszka jest dobrym psychologiem. Dam ci do niej numer. Może też powinnaś do niej pójść - przysiadłam na końcu sofy obok szatynki.
    - Po co mi to? – jej twarz przybrała niepewny wyraz. Odwróciła się do mnie pomału, ściszając telewizor.
    - Może kiedyś ci się przydać – wzruszyłam ramionami, odchodząc od niej. Zdecydowanie to nie była moja Mia. Tak jak ja nie byłam jej Wiktorią. Byłą to Mia, która nie podobała mi się ani trochę. 

Zmieniło Cię to?

Zmieniło.

W jaki stopniu?

Nie wiem. Czasami czuję, że nie jestem w stanie oddychać. Schodzę do piwnicy i patrzę na ubranka, którę zakupiłam dla Sebastianka. Spoglądam na misia od Zbyszka, prezenty od Mii i płaczę wyobrażając sobie moje dziecko bawiące się tym. I wtedy czuję tą ogromną pustkę w sercu. Czuję, że jestem sama, choć nie osamotniona. 

Właśnie, Zbyszek. Mężczyzna, który siedzi teraz za drzwiami. Kim jest dla ciebie?

Przyjacielem. Nie wyobrażam sobie, że nagle zniknie. Wiem, że tu będzie. Jestem tego pewna.

Czego jesteś jeszcze pewna? 

Tego, że nigdy nie utulę Sebastiana do snu. Nigdy tego nie zrobiłam. 


Wrzesień 2011.
Uwielbiała jabłecznik odkąd sięgała pamięcią. Teraz kiedy pod jej sercem, rozwijała się mała istotka mogła jeść je kilogramami. Dlatego siedząc przy stoliku, jednej Jastrzębskiej kafejki zajadała się plackiem. Spoglądała na twarze osób wchodzących do lokalu. Wydawali się smutni, każdy z nich. A może tylko dla niej wszystko było smutne? Została sama. Jej partner opuścił miasto gdy dowiedział się o ciąży. Zostawił ją i ich dziecko. Uniosła głowę, gdy zabrzmiał delikatny dźwięk dzwoneczków. Ktoś przybył do Kawiarni. Nie mogła uwierzyć, gdy w drzwiach ujrzała Michała Kubiaka. Próbowała się schować, lecz niebieskie tęczówki chłopaka, dostrzegły ją prędzej niż mogła się tego spodziewać.
     – Wiktoria? – podszedł do niej, a jego towarzysz uczynił to samo.
     – Michał – wypowiedziała jego imię z niekrytą niechęcią.
     – Mia jest z tobą? – zaśmiała się gorzko, przenosząc wzrok na bruneta stojącego obok. – To jest Zbyszek. - Uśmiechnęła się do mężczyzny, ściskając jego wyciągniętą dłoń.
     – Wiktoria. Nie Michał, Mii nie ma ze mną -powtórnie zwróciła się do chłopaka. Złapała swoje rzeczy i wyszła z lokalu, zostawiając niedojedzone ciasto. 


   Zaśpiewaj mi naszą piosenkę. Zaśpiewaj mi ją Michale. Zaśpiewaj ją tym zachrypniętym głosem. Uśmiechnij się szczerym uśmiechem i przytul silnymi ramionami.
Bądź złotą rybką, Dżinem, czarodziejem i spełnij moje marzenie. Wiesz jak ono brzmi?
Ja i Ty. Mieszkamy razem w naszym domu. Nasze dziecko śpi w swoim pokoju. Na palcu noszę złotą obrączkę, podobnie jak Ty. Siedzimy w salonie, ja na kanapie, Ty w fotelu. Czytam książkę, Ty oglądacz mecz siatkówki. Na stole stoją dwie lampki wina – jedna moja, druga Twoja. Uśmiechamy się do siebie, mówisz że mnie kochasz. Otula mnie zapach Twoich perfum, tych które tak bardzo lubię. Ty kochasz mnie, ja kocham Ciebie.
Takie małe marzenie. Spełnisz je?
Nie możesz, prawda? Nie jesteś złotą rybką, Dżinem, czarodziejem. Jesteś Michałem.
Michał, żałuję tak bardzo. Sama odebrałam sobie szczęście. To ja powinnam być teraz z Tobą, nie Monika. To ja powinnam słuchać słów „Kocham Cię” – wypowiedzianych z Twoich ust, nie Monika. To ja powinnam kochać się z Tobą co noc, nie Monika. Miało być tak pięknie. Ty i ja. Na zawsze i na wieczność.
Lecz nie będzie na zawsze i na pewno nie na wieczność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz