piątek, 31 maja 2013

Obietnice, których nie potrafisz dotrzymać.

  Mia:

   Święta przyszły zadziwiająco szybko. Nim się obejrzałam, stałam na środku salonu z wypełnionym po brzegi kartonem z ozdobami na choinkę. W piekarniku piekło się ciasto, a barszcz i uszka, czekały na swoją kolej. Wiki, która powinna tu być i mi pomagać, poszła odwiedzić Sebka w szpitalu. Jego stan pogorszył się ostatnio. Najgorsze jest to, że nie można nic zrobić, trzeba czekać na jakąkolwiek poprawę. Blondynka w dalszym ciągu nie powiadomiła Gabriela. Nie wiem czy jest to dobry pomysł. Mimo wszystko jest ojcem i powinien wiedzieć, co dzieje się z jego dzieckiem. Nigdy nie podziewałabym się takiego zachowania po blondynie. Wydawał się uczciwym i zakochanym po uszy facetem. Okazał się jednak świnią w najgorszym wydaniu. Lecz czego się spodziewałam? Mężczyźni to największe bydlaki chodzące po ziemi. Włączając Kubiaka.
Westchnęłam zakładając ostatni łańcuch na choinkę. Kubiak. Kubiak i Monika. Jego dziewczyna. Monika i Michał. Michał i Monika.
Jak dziwne jest to, że jestem zazdrosna? Bo jestem. Gdy ich pierwszy raz zobaczyłam razem, o mało nie popłakałam się na ich oczach. Uratował mnie Łukasz, który chcąc coś ode mnie, poprosił mnie na bok. Tak naprawdę, nie pamiętam o czym z nim rozmawiałam. Oczy utkwiona miałam w śmiejącej się parze. Od tego dnia nie chodzę na treningi jastrzębskiego. Nawet gdy prezes mnie o to prosi, zawsze wykręcam się czymś innym. Wiem, że mogę ja tam spotkać. Znów, będzie chciała ze mną rozmawiać i zostać moją przyjaciółką. jak to elokwentnie stwierdziła. No błagam was.
Zaśmiałam się pod nosem. Chwile po tym jak wszystko już naszykowałam, do mieszkania weszła Wiki. Gdy nadszedł czas zasiadłyśmy do stołu. Podzieliłyśmy się opłatkiem, składając sobie szczere życzenia.
- Rok temu spędzałam wigilię u rodziców Gabrysia. - przełknęłam kawałek ryby, unosząc brwi do góry.
- Ja byłam u Michała – czułam, że zaraz padnie to jakże zakazane pytanie. Dlatego upiłam łyk napoju, aby zająć czymś usta, może jednak się powstrzyma?
- Jak ci z nim idzie?
- Unikam go – nie wyglądała na zaskoczoną. Zresztą to było do przewidzenia.
- Wiesz, że prędzej czy później, będziesz musiała z nim porozmawiać? Wyjaśnić sobie wszystko -wiedziałam o tym. I miałam nadzieje, że nastąpi to później niż prędzej.
- Zdaje sobie z tego sprawę. I porozmawiam z nim, jak tylko ty porozmawiasz z Gabim -zaśmiała się nerwowo. Nie podobało jej się moje odbicie piłeczki.
- Pielęgniarka powiedziała, że po wigilii mogę przyjść do Sebastiana. Co ty na to? Nie chcę by był tam sam, a ty na pewno nie zostaniesz tu – podniosłam się z miejsca z uśmiechem.
- No to idziemy, muszę dać prezent swojemu chrześniakowi – pomachałam jej przed oczami niewielką maskotką. Maskotką małej Wiktorii. Dziewczyna widząc to zaczęła się śmiać. Tak czysto i lekko, jak o dawna się nie śmiała.

    Wierzycie w przeczucia? Wierzycie, że matka może wyczuć, że coś dzieje się z jej dzieckiem? Czuje w sercu, w każdej komórce swojego ciała, że coś jest nie tak. Gdy tylko przekroczyłyśmy próg szpitala, wzrok Wiktorii stal się pusty, a ona niezważająca na ludzi, puściła się biegiem wgłąb budynku. Ruszyłam za nią spanikowana. Serce kołatało mi w piersi ze strachu. Gdy tylko dobiegłam do niej serce mi zamarło. Widząc jak blondynka szarpie się z lekarzem, krzycząc aby ją wpuścił do sali, a kolejnych dwóch pochyla się na inkubatorem, krzycząc coś do siebie, zaniosłam się cichym szlochem. Zaraz jednak podeszłam do Wiki i odciągnęłam ją. Wtuliła się we mnie nie panując nad łzami. Chwile potem osunęła się po ścianie, wpatrując się przed siebie, nieobecnym wzrokiem. Słowa lekarza dźwięczały nam w uszach. Opadłam na kolana,patrząc jak pielęgniarka wypisuje, akt zgonu. Ścisnęłam mocno misia, którego cały czas trzymałam w dłoniach. W tym momencie, czułam się przeraźliwie pusta. Bałam się tego. Bałam się tej ciszy, która nastąpiła. Spojrzenia wszystkich były skierowana na nas. A my niby tak blisko siebie, oddzielone byłyśmy kilometrami.

    - Wiktoria, zrobiłam naleśniki z serem. Wyjdź zjesz coś – cisza, która panowała między nami od czterech dni, była przerażająca – Wiki, proszę zaczynam się bać.
    - Zostaw mnie samą – odetchnęłam z ulgą, opierając się ciałem, o zamknięte drzwi. Byłam tak cholernie bezradna. Załamana nie wiedziałam co mam robić. Chwyciłam za telefon i wybrałam numer ze spisu kontaktów, modląc się w duchu, aby odebrał. Już po dwóch sygnałach usłyszałam męski głos w słuchawce. Zdecydowałam się na ten krok, bo nie wiedziałam co robić. Potrzebowałam jego pomocy, a on obiecał, że zaraz zjawi się w naszym mieszkaniu. Zjawiał się wraz z szatynem. Oboje mieli przerażone miny. Pewnie na widok moich potarganych włosów i zaczerwienionych oczu. Zanim się odezwali przyciągnęłam palec do ust, dając mi znać, aby byli cicho. Zaprowadziłam ich do swojego pokoju, zamykając drzwi.
    - Mia, co jest? – spojrzałam na Michała, pełnym żalu wzrokiem.
    - Zadzwoniłam do Zibiego, bo Wiktoria go potrzebuje.
    - Coś się stało? – słyszałam jak jego głos drży, a z oczu biło przerażenie.
    - Sebastian, on… – nie potrafiłam tego powiedzieć. Najnormalniej w śmiecie się rozpłakałam. Po chwili poczułam silne ramiona, przyciągające mnie do siebie. Michał głodził mnie po głowie, mówiąc coś do ucha.
    -Pójdę do niej – Zibi położył dłoń na moich plecach. Podniosłam wzrok, natrafiając na jego zaszklone spojrzenie.
    - Nie wiem jak ona na ciebie zareaguje – Zbyszek wzruszył tylko ramionami, mówiąc, że da sobie radę. Wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Wyślizgnęłam się z uściski Michała, podchodząc do okna.
    - Po co przyjechałeś? Dzwoniłam po Zibiego, nie po ciebie.
    - Zibi mówił, że dzwoniłaś i miałaś zapłakany głos. Więc nie było opcji bym nie przyjechał z nim. Myślałem, że mnie potrzebujesz – wytłumaczył się szybko. – Jeśli chcesz, wyjdę.
    - Nie – odwróciłam się gwałtownie w jego stronę. -Dlaczego to ją spotyka?
    - Tylko nieszczęścia przychodzą do nas łatwo – poczułam jak jego dłoń ląduje na parapecie, tuż obok mojej ręki. Podniosłam wzrok, patrząc wprost w jego oczy. Wzdychając wtuliłam się w niego. Tak bardzo za tym tęskniłam. Oplótł mnie ramionami, mocno to siebie przyciągając. Znów zaczął nucić mi do ucha jakąś piosenkę.
    - I will be your guardian when all is crumbling. I’ll steady your hand – po chwili rozpoznałam, że to ‚nasza piosenka. The fray leciało w radiu na naszej pierwszej randce.
    - Don’t let me go – zanuciłam jeszcze mocniej, go obejmując.
    - Nie pozwoliłem. Lecz mnie nie słuchałaś – wypowiedział to cicho, pewnie mając nadzieję, że nie usłyszę. Wyprostowałam się szybko, odchodząc od niego.
    - Powinieneś już iść -przetarłam oczy siadając na łóżku.
    - Mia – nie spojrzałam na niego. Ziewnęłam głośno, przerywając mu – powinnaś się przespać.
    - Nie zasnę. Nie mogę.
    - Chodź tu – chłopak zgasił światło. Podszedł do mnie i łapiąc za ramiona położył mnie na sobie, przytulając. – Utulę cię do snu, jak za dawnych czasów.
Wargi zadrżały mi niekontrolowanie. Splotłam palce z jego ręką przymykając oczy. Głowa spoczywała na jego klatce piersiowej, dlatego mogłam wsłuchać się w rytm jego serca. Czułam jak delikatnie muska dłonią moje plecy. Niespodziewanie zaczęłam płakać. Moczyłam łzami jego niebieską bluzę, lecz chłopak nie bardzo się tym przejmował. Był przy mnie, dla mnie, ze mną. Czułam się w tej chwili taka bezpieczna. Podświadomie czułam, że przy nim nic mi nie grozi. Lecz zastanawiałam się, dlaczego tak właściwie, jest tu ze mną? Dlaczego znów miesza w moim życiu, i dlaczego mu na to pozwalam? Nie chciałam go potrzebować, a zarazem pragnęłam tego by przy mnie był. Jeszcze nie tek dawno, budziłam się i zasypiałam w jego ramionach.
    - Śpij kruszynko, juto będzie lepiej. Obiecuje – nie obiecuj nic Michał. Nie obiecuj, nic. poczułam jego wargi tuż przy kąciku moich ust. przesunęłam lekko głowę, spoglądając na niego. Głowę nadal miał w tym samym miejscu, dlatego delikatnie dotknęłam ustami jego warg. Serce przyśpieszyło w chwili gdy Michał zaczął całować mnie z zachłannością. Ożyła we mnie tęsknota, trzymana na uwięzi przez długi czas. Chłopak, przewrócił nas tak, że teraz to on leżał na mnie. Oderwałam się od niego, by zapobiec temu, co niewątpliwie miało nastąpić.
    - Nie możemy – zamknął oczy, kiwając głową. Wrócił do poprzedniej pozycji, znów kładąc mnie na siebie.
 

Wiktoria:

  Byłam pusta. Nie czułam nic. Żyłam nie żyjąc. Serce nie biło, mózg nie pracował, krew nie płynęła. Oddychałam bez oddechu. Mia, pewnie umierała ze strachu o mnie. Nagle drzwi do pokoju otworzyły się. Nie spojrzałam na przybysza. Patrzyłam się w okno, jakby coś za nim miało mi pomóc.
   - Wiki – rozpoznałam głos Zbyszka. Zamknęłam oczy czując jak siada obok. Chciał mnie przytulić, lecz ode pchałam jego ręce.
   - Wiktoria…
   - Wyjdź natychmiast!
   - To że będziesz tu siedzieć sama, niczego nie zmieni – nie miałam siły, aby prychnąć pogardliwie, choć tak bardzo, chciałam to zrobić.
   -To że będziesz tu ze mną, też niczego nie zmieni.
   - Poczujesz się lepiej.
   - Nie Zibi, nie poczuje się lepiej! – warknęłam mocno zaciskając pięści.- Tyle osób obiecywało, że się ułoży. Ty też. I co? On nie żyje do cholery! – zaniosłam się płaczem. Chłopak, nie zważając na moje protesty, przytulił mnie do siebie.
   - Obiecałeś.
   - Wybacz mi. – zacisnęłam pięść na materiale jego bluzki.
   - Boje się.
   -Czego?
   - Życia, tego co mnie czeka. Zostałam sama.
   – Nie jesteś sama. Masz Mię, masz Michała, masz mnie. Jestem tu.
   – Zostaniesz ze mną?
   – Zostanę. – pocałował mnie w czoło, ścierając łzy z policzków. Położyliśmy się na łóżku, szczelnie okryci koce. Tak blisko, a zarazem daleko.


Znów sprawiasz, że Cię potrzebuje. Znów chcę Cię mieć blisko siebie. Przecież mnie znasz, wiesz jak szybko przywiązuje się do ludzi. Wiesz, że czasem płaczę w poduszkę po kilku, przykrych słowach. Znasz mnie, Michał. Znasz mnie na wylot. Jak matka swoje dziecko, jak przedszkolak swoją ulubioną bajkę.
Pamiętasz ten dzień, w którym opowiedziałam Ci moją historię? Tego dnia oddałam Ci wszystko co miałam. Co dobre i złe. A Ty przyrzekłeś, że zawsze będziesz ze mną, że już nie muszę się bać śnić. Pamiętasz?
Chcę żebyś wiedział, że budzę się w środku nocy, zlana zimnym potem. Drżę ze strachu w pustym łóżku. W łóżku, w którym nie ma nawet mnie.
Wiesz, że wciąż mam Twoją bluzę? Pachnie Tobą. Czasami w niej śpie, kiedy ogarnia mnie fala zimna. Jest mi w niej ciepło. To tak, jakbyś mnie obejmował. Teraz zdobi ją plama po soku porzeczkowym. Nie wyprałam jej. Bałam się, że spore Twój zapach.
Wciąż się czegoś boje, Michał!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz