piątek, 31 maja 2013

Nie krzycz! Nie błagaj! Nie płacz!

   Byliście kiedyś przy narodzinach dziecka? A może staliście na korytarzu czekając? Widzieliście to małe dziecko takie bezbronne i delikatne? Gdy zobaczyłam małego Sebastiana, zastanawiałam się jak można nie kochać takiej istotki. Jak można zostawić ja na pastwę losu? Porzucić i zapomnieć, jakby nigdy nic.
Wypuściłam ze świstem powietrze wymieniając wodę w wazonie. Postawiłam wazon obok szpitalnego łóżka. Niebieskie tęczówki Wiktorii śledziły mnie uważnie. Nie spuszczała ze mnie wzroku, jakby bała się, że zaraz stąd ucieknę.
    -Jak się dziś czujesz? – usiadłam na krześle pod oknem. Uśmiechnęłam się do niej ukazując zęby, lecz ta tylko uniosła lekko wargi do góry.
    -W miarę dobrze. Już tak nie boli – przejechała dłonią po płaskim brzuchu. – Boże! Jeżeli… Mia nie przeżyję, jeżeli coś mu się stanie! Jeśli on umrze… – podeszłam do nie ściskając jej dłonie. Starłam z jej bladych policzków łzy.
    -Nie mów tak. Wszystko będzie dobrze. Sebastian to silny chłopczyk.
    - On nie jest silny. Jest malutki, zbyt malutki. Mia, urodził się w 29 tygodniu ciąży. To nie jest normalne.
    -Wiki, ja nie mówię, że to normalne, tylko…
    -Tylko co? -przerwała mi. – Wiesz, że był u mnie lekarz i pytał się, czy chcę wychowywać niepełnosprawne dziecko?
    - Musisz być silna. Pomogę ci Wiktoria.
    - Dziś wieczorem będę mogła go zobaczyć, a jutro wychodzę ze szpitala.
    - O której? Przyjadę po ciebie – westchnęła głośno, zakładając włosy za ucho.
    - O 10 powinnam być już gotowa. Tylko, że ja wcale nie chcę stąd wychodzić.
    - Będziesz tu codziennie. Obie będziemy -przytuliłam ją do siebie, gładząc jej blond włosy. – Chcesz żebym posła tam z tobą?
    - Mia… to będzie moja pierwsza wizyta i…
    - Rozumiem, chcesz być sama -wstałam z miejsca i wyjęłam z torebki telefon.
    - Kiedy jedziesz? – spojrzała na mnie wkładając kosmyk włosów za ucho.
    - Mówiła, że nigdzie się nie wybieram.
    - Nawet do pracy?
    - A o to chodzi – wróciłam na miejsce. – Jadę jutro na mecz do Kędzierzyna, ale to tak o 13 dopiero.
    - Mia, co to za praca? – jej wielkie oczy trochę mnie zaniepokoiły.
    - Będę fotografem Jastrzębskiego Węgla. Wiem, że miałam się już nie wiązać z siatkówką, ale Christian poszperał i tylko to mógł mi załatwić. Przynajmniej mam zajęcie. Nie muszę się martwić o pracę. Czemu tak pobladłaś? – Wstałam szybko żeby iść po lekarza, ale ręka dziewczyny mi przeszkodziła.
    - Muszę ci coś powiedzieć. W Jastrzębiu…
    - Pani Maju – spojrzałam na pielęgniarkę z rezygnacją. Nie znoszę jak ktoś przekręca moje imię. - Proszę już zostawić Wiktorie samą. Musi odpoczywać.
    - Dobrze, już wychodzę. – ucałowałam poleczek dziewczyny, po czym ruszyłam do wyjścia. – A na imię mi Mia.

  Parkując pod halą w Koźlu sprawdziłam czy mam wszystko co potrzebne do wejścia do środka. Przepustka? Sprzęt? Telefon? Torebka? Tak wszystko na miejscu. Wyszłam z samochodu Gajdy, naciągając szczelnie czapkę na głowę. Grudzień bez śniegu, ale za to mroźny. Ruszam szybko w stronę hali, aby nie zmarznąć. Przystojny ochroniarz po obejrzeniu mojej przepustki, wpuścił mnie do środka, a ja podziękowałam mu uśmiechem. Na parkiecie już rozgrzewali się zawodnicy obu drużyn. Czyżbym się spóźniła. Moje przybycie zostało zauważone przez prezesa Grodeckiego, który zaraz ruszył w moim kierunku. Przeraził mnie kolor jego krawata. Jaskrawy pomarańcz – na serio?
    - Dzień dobry, panno Lipińska – wyciągnął ku mnie dłoń, którą uścisnęłam uśmiechając się.
    - Dzień dobry. Spóźniłam się?
    - Nie, jest Pani na czas. Chciałem tylko się przywitać. I poprosić o to, aby zrobiła pani zdjęcia każdego zawodnika.
    - Pewnie, nie ma sprawy – czy to nie oczywiste?
    - Dziękuję – odwrócił się napięcie i poszedł. Pora zabrać się do pracy. Zajęłam stanowisko i łapiąc w ręce aparat zaczęłam robić zdjęcia. Ludziom wchodzącym na halę, zawodnikom z Zaksy jak i Jastrzębia. Spojrzałam na nich odsuwając aparat od oczu. Miałam dziwne przeczucie, że zaraz coś się stanie. Serce podskoczyło mi do gardła z niewiadomych przyczyn. Dopiero teraz zaczęłam karcić się w duchu, że nie przejrzałam listy zawodników Plus Ligi. Dlaczego nie dowidziałam się w jakim klubie On gra? Polskim czy zagranicznym? Oby w tym drugim, nie chcę go znów w moim życiu.
„Tak! Szkoda że nie pomyślałaś o tym prędzej.”
Odwróciłam się gwałtownie wpadając na coś wielkiego. W ostatniej chwili złapałam za pasek lustrzanki, ratując ją przed bliskim kontaktem z podłogą.
    – Ojej, przepraszam – spojrzałam w górę, natrafiając ma szare tęczówki. Mężczyzna w stroju jastrzębia, z ósemką na koszulce, uśmiechał się do mnie szeroko.
    – Nic się nie stało.
    –  Zapatrzyłam się – rzekłam, łapiąc pewniej aparat.
    – Na Rouziera? Uważaj gdzieś tu jest jego Lili. – zaśmiałam się z jego poważnej miny.
    – Dzięki za ostrzeżenie.
    – Lukasz, come back to practise! – spojrzeliśmy na trenera ciskającego gromy w chłopaka.
    – Musze iść – szepną robiąc mały krok do tyłu.
    – Idź. Ja też wracam do pracy – wyszeptałam unosząc aparat do góry.
Chłopak o nazwisku Polański odszedł do zawodników, a ja do stolika. Szukając w torbie karty pamięci przegapiłam prezentację drużyn. Gdy ją znalazłam, szóstka Zaksy znajdowała się na boisku, a zawodnicy Jastrzębia dopiero się szykowali. Szybko zabrałam się za robienie zdjęć. Łasko, Vhiniedo, Bartman…
Spojrzałam na Zbyszka znad aparatu. Serce zamarło mi na chwile, by ruszyć jak oszalałe. Nie może być?! Dlaczego nie zauważyłam go podczas rozgrzewki?
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy w chwili, gdy spiker wywołał jego najlepszego przyjaciela. Podparłam się krzesła stojącego z mną. Przez chwilę zapomniałam jak się oddycha. Nie to niemożliwe. To musi być sen, koszmar, z którego zaraz się obudzę. Złapałam za pasek torby, patrząc mętnym wzrokiem na parkiet. Chciałam stąd wyjść, lecz wzrok Grodeckiego nakazującego mi robić zdjęcia, powstrzymał mnie. Trzęsącą się ręką rozpuściłam włosy, tak aby zasłaniały mi twarz. Z kołaczącym sercem i łzami w oczach zaczęłam robić zdjęcia. Mimo iż chciałam go unikać, on jak na złość pchał się w kadr. Nic się nie zmienił. Tak samo świeciły mu się oczy po każdej udanej akcji, w taki sam sposób reagował na każdą pomyłkę.
Rozmyślając przegapiłam cały mecz. Jakie było moje zdziwienie, gdy Jastrzębski cieszył się z wygranej. Cyknęłam kilka zdjęć i gdy już miałam chować aparat, prezes zawołał mnie, abym zrobiła mi grupowe zdjęcia. Spojrzałam nie niego. Niedaleko stał On. Patrzył na mnie z lekko rozchylonymi ustami.
On. Z trzynastką na koszulce. Dniem moich urodzin. Śmiał twierdzić, że to przeznaczenie. Razem z Zibim nie spuszczali ze mnie wzroku. Praktycznie przebiegłam całą drogę dzielącą mnie od stolika. Złapałam swoje rzeczy w pośpiechu, mając nadzieję na szybkie wyjście.
Przeszłam kilka metrów w opuszczoną głową, gdy nagle ktoś złapał mnie za rękę. Odwróciłam się zaciskając usta.
    - Mia? – przeszedł mnie dreszcz pod wpływem jego głosu. Bolało, tak cholernie bolało.
    - Mylisz mnie z kimś – odwróciłam się, lecz drogę zastąpił mi Zibi.
    - Śmiem wątpić.
    - Nie będziemy rozmawiać Michał. Nie mamy o czym. – rzekłam poprawiając torbę na ramieniu.
    - Żartujesz!? Może porozmawiamy o tym, że zniknęłaś beż słowa! – widziałam żal w jego oczach. Szkoda, że on nie widział moich tamtego dnia.
    – Albo o tym, jak się na tobie zawiedliśmy Mia. – zaśmiałam się na słowa Zbyszka.
    – Wy na mnie? Dobre sobie. – Nie czekając dłużej, wyminęłam ich ruszając do przodu.
    – Mia, porozmawiajmy! – odwróciłam się, aby na niego spojrzeć.
    – Michał mam pytanie. Co dostałeś w nagrodę?
    – Co? O czym… – najwyraźniej nie wiedział o czym mówię, a ja ni miałam ochoty na tłumaczenie. Wyszłam. Po prostu wyszłam, płacząc jak mała dziewczynka.

Wrzesień 2010:
  Szła aleją parkową. Dywan z różnorakich liści rozpościerał się przed nią. A ona dzierżąc w reku aparat robiła zdjęcia. Spojrzała na grupkę mężczyzn ubranych w identyczne siwe bluzy. Szli w jej stronę śmiejąc się. Przystawiła aparat do twarzy, nacisnęła migawkę i zrobiła zdjęcie. Wyszło idealnie.
- Jeżeli chcesz zdjęcie, to poproś też o autograf – spojrzała na wysokiego ciemnowłosego mężczyznę.
- Zibi pajacu, jak się odnosisz do damy – drugi, niższy klepną go po głowie śmiejąc się. – Michał jestem.
- Mia – uścisnęła wyciągniętą dłoń chłopaka.
Nie mogła przywidzieć, że tak zacznie się miłość. Miłość, która będzie najwspanialsza i najgorsza zarazem. Już w tamtej chwili wydawali się być dla siebie stworzeni. Jej malutka rączka, pasowała do jego męskiej dłoni. Spojrzenia i uśmiech odwzajemniały się. A serca biły tym samym przyspieszonym rytmem. Więc nic w tym dziwnego, że zaprosił ją na mecz, a ona przyjęła zaproszenie. Nie było też nic dziwnego w tym, że po meczu poszli na kawę. Nie, zdecydowanie to nic dziwnego.


  Mówisz, że mnie kochasz, szepczesz, że pożądasz. Ja ja głupia ci wierzę, bo co innego mi pozostało? Mi naiwnej, zakochanej, ślepo wierzącej w twoje kłamstwa. Dajesz mi nadzieję, a później ją odbierasz. Nadal dziwisz się, że uciekłam? Po co miałam zostać? Abyś nadal mnie ranił? Wolałam zranić samą siebie, niż pozwolić ci na to. A wiesz dlaczego? Ponieważ cię kochałam. I nie chciałam abyś pozostał w moim sercu jako, drań, kłamca, zdrajca. Chciałam abyś był Michałem Kubiakiem, którego pokochałam. Nie udało się. Jesteś draniem, kłamcą, zdrajcą.
Wiesz ile razy wracałam myślami do naszego pierwszego spotkania? Zmieniałam jego scenariusz tak, abyśmy nigdy więcej się nie spotkali.
Każdego dnia po naszym rozstaniu, o ile tak można to nazwać, umierałam. Lecz myślałam, że już mam to za sobą. Bo przecież tamtej Mii już nie ma. Jest Mia, która pali papierosy, bo musiała znaleźć sobie inny nałóg. Jest Mia, która pija alkohol na imprezach mimo iż tego nie lubisz. Jest Mia, która już nie ufa. Mia, która nie marzy. Mia, która nie kocha. Jest tez Mia, której nie ma, mimo tego iż jest.
Zabiłeś Mię.
Więc nie błagaj o jej powrót.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz